niedziela, 27 kwietnia 2014

W Mroku(3)

No, tak sobie usiadłam wieczorkiem, żeby napisać :) Kogo obchodzi poprawa z niemieckiego... później można się pouczyć, skoro ma się na dziewiątą! Zobaczymy co z tego wyjdzie. Mam teraz strasznie dużo pomysłów, skoro wiem, że ktoś czyta te moje wypociny :D No to, dość gadania, piszemy/czytamy :)

      Budząc się, niczego nie pamiętałam. Ani gdzie jestem, ani jak mam na imię. Kiedy ujrzałam nad sobą zrujnowany sufit, odruchowo poderwałam się do pozycji siedzącej. Ból przeszył moją klatkę piersiową i wydobył z niej świszczący oddech, pełen cierpienia. Chyba powinnam dalej leżeć.
      Oceniając szkody, zorientowałam się, że poza naprawdę bolącymi żebrami, miałam tylko siniaki. Powoli też przypominałam sobie co się stało i byłam niemal pewna, że złamałam rękę, albo nogę. Jednak mogłam nimi sprawnie poruszać i poza zdrętwiałymi mięśniami, nic im nie było.
      Tym razem podniosłam się powoli, co było dużo lepszym pomysłem niż nagłe zrywy. Rozejrzałam się niepewnie i ujrzałam popękane ściany. Z niedowierzaniem okręciłam się dookoła i zrozumiałam, że jestem w starym domu. Tym, w którym zginął mój brat.
      Nie zważając już na przeraźliwy ból, wstałam i skierowałam się w stronę jedynych drzwi.
- Gdzie idziesz? - usłyszałam za sobą. Z mojego gardła wydobył się pisk, kiedy obejrzałam się za siebie.
  
  Ku mojemu zdumieniu, nie stał tam potwór. Ot, prawie zwyczajny chłopak. Prawie, bo ani jego oczy, ani włosy nie miały normalnego koloru. Pierwsze były żółte, a drugie czerwone. Po łuskach ani śladu.
- Pytam, gdzie się wybierasz? - ponowił, a może ponowiło pytanie. Miałam ściśnięte gardło, więc ledwo mogłam mówić. Czułam, że muszę odpowiedzieć.
- Chcę do domu - wychlipałam cicho, przerażona jak nigdy dotąd.
- Nie możesz wrócić. Widziałaś mnie - zaoponował. Przyglądał mi się ciekawie, co wcale mnie nie pokrzepiało. - Zostaniesz tu ze mną.
      Cztery słowa, a mogą wpędzić kogoś w czarną rozpacz. Ze mną na przykład tak było. Zerknęłam na niego załamana i zobaczyłam coś na kształt smutku w jego oczach.
- Aż tak bardzo nie chcesz tu być? Brzydzisz się mną? - spojrzał po sobie. - A może się mnie boisz?
- A kto by się nie bał? - wypaliłam histerycznie. - Nie wiem kim, a raczej CZYM jesteś, w tym domu mój brat został rozerwany na strzępy i chyba mam połamane żebra. Czy to aż takie dziwne, że nie chcę tu być?
- Teraz już tylko obite - w zamierzeniu jego uśmiech miał być chyba pocieszający, ale wcale nie pomógł. -Przykro mi z powodu twojego brata.
- Jak to teraz już?
- Leczyłem cię - odpowiedział rezolutnie. Wyglądał na naprawdę dumnego z siebie. Jak paw. Bądź co bądź, było to na tyle śmieszne, że nie mogłam się powstrzymać. Zachichotałam.- Uśmiechnęłaś się!
      Spojrzał na mnie swoimi żółtymi ślepiami i naprawdę szeroko się uśmiechnął. Przywiódł mi na myśl kota z Cheshire, bo tylko on potrafił tak wyglądać. W sumie to chwilę potem wyczekiwałam momentu, aż któraś z części jego ciała zniknie i pojawi się gdzieś indziej. Jednak nic takiego się nie stało.
- W porządku, nie chcę żebyś się bała. Co nieco ci wyjaśnię - usiadł na kanapie i poklepał miejsce obok siebie.
- Nie, dziękuję. Postoję - odpowiedziałam trochę skonfundowana.
- Jak chcesz. Więc musisz wiedzieć, że nie jestem stąd i wcale nie mam na myśli innego miasta, czy kraju. Pochodzę z innego świata, Vangleh. Jestem czerwonym smokiem i znalazłem się tu całkiem przypadkiem - podrapał się po głowie i zrobił niezadowoloną minę. - Kiedy zobaczyłaś mnie po raz pierwszy, byłem w połowie przystosowania się do tego środowiska. Dlatego miałem łuski i ogon.
- Czekaj, smok? - zakrztusiłam się. Jak to możliwe, przecież tak wielkie stworzenie nie ukryłoby się tutaj. To nie jest możliwe.
- Nie taki, jakie sobie wyobrażacie - mruknął lekko urażony. - W miejscu z którego pochodzę, jesteśmy mniej więcej dwa razy tacy jak ludzie i na całym ciele mamy łuski. Posiadamy też ogony i skrzydła, dzięki czemu łatwo przemieszać nam się między koloniami.
- Koloniami? - zaczynałam naprawdę wciągać się w jego opowieść, choć brzmiała zupełnie jak bajka.
- Tak, dokładnie. Jest wiele gatunków, smoki wodne, powietrzne, ogniste. Także lądowe i wiele innych - uśmiechnął się i spojrzał na swoje dłonie. - Oczywiście jesteśmy idealnie przystosowani jako drapieżnicy, więc mamy pazury i ostre kły. Niektórzy nawet mają na grzbiecie kolce!
      Nie wiedziałam w którym momencie dokładnie się pogubiłam, ale słuchałam cały czas. Zbyt trudno mi było w to uwierzyć,  byłam oporna na nowości.
- Dobra, żarty - żartami, ale teraz porozmawiajmy naprawdę - powiedziałam zmęczona. Pulsowanie w klatce piersiowej przybrało na sile, no i do tego strasznie chciało mi się spać. - Jak masz na imię?
- Saah - odpowiedział zaskoczony. Nietypowe, musiałam przyznać. - A ty? Zachowujesz się niegrzecznie.
      Pierwszy raz od dawna zostałam upomniana. W dodatku przez kogoś, kto uważa się za smoka. Niesłychane.
- Charlotte Straigford - przeciągałam powoli sylaby, zastanawiając się czy z tym chłopakiem jest wszystko w porządku. Może potrzebował wizyty u lekarza? Natychmiastowej?
     Siedzieliśmy tak w milczeniu, zastanawiając się najprawdopodobniej nad przyszłością, kiedy wypalił:
- Nie wierzysz mi.
- Brawo, geniuszu. Masz rację, nie wierzę - spojrzałam na niego z powątpiewaniem. Pewnie jest taki sam jak James. Właśnie, gdzie oni są? Poderwałam się nagle i podbiegłam do okna.
      Jednak nikogo nie było na zewnątrz. Pustka i cisza. Trwała noc, a księżyc w najlepsze oświetlał 'ogród'. Rzuciłam Saah'owi pytające spojrzenie, ale on tylko wzruszył ramionami jakby miał cały świat gdzieś. Świetnie, po prostu świetnie. Zrezygnowana usiadłam koło niego na kanapie.
- Nie wierzysz mi - powtórzył.
- No, nie wierzę. Mówię to już drugi raz. Chcesz jeszcze?
- Uwierzysz - wstał zdeterminowany. Ściągnął przez głowę t-shirt, co przestraszyło mnie nie na żarty.
- Hej, nie rozbieraj się! - krzyknęłam i zakryłam oczy. Po chwili pomyślałam, że to może jednak zły pomysł. Odsunęłam jedną rękę i spostrzegłam, że patrzy na mnie zdumiony.
- Niby jak mam ci udowodnić, kiedy coś mnie krępuje?- nawet nie chciałam myśleć, co może go krępować. Zakręciło mi się w głowie. Co ten psychol zaraz zrobi? - Wstawaj, Lotte.
- Lotte? - otworzyłam usta ze zdumienia. A co to za zdrobnienia?
- Brzmi ładniej, jest krótsze i pasowałoby do lodowego smoka - uśmiechnął się psotnie. W sumie był przystojny, nawet z tymi swoimi nietypowymi oczami.
      Kiedy przez chwilę nie reagowałam, złapał mnie za rękę i pociągnął do góry. Odwrócił się do mnie plecami, co już wydało mi się idiotyczne. Nagle jego skóra zaczęła falować. Miałam wrażenie, że coś się pod nią porusza. Zrobiło mi się naprawdę niedobrze. Choć podejrzewam, że nie miałabym czego zwracać.
      Niespodziewanie skóra rozerwała się i wydobyły się spod niej skrzydła. Ogromne, czerwone skrzydła. Człowiek miał skrzydła. Czułam jakbym znowu miała zemdleć, jednak dałam radę zachować przytomność. Saah stanął do mnie przodem i rozwinął je. Zatrzepotały parę razy, co wznieciło tumany kurzu, przez które zaczęłam kichać i kaszleć.
- No i co o tym sądzisz?
- Ty chyba sobie ze mnie żartujesz - powiedziałam krztusząc się przez drobinki, które wleciały mi do gardła.
      Musiałam usiąść. Kiedy już bezpiecznie siedziałam, spojrzałam jeszcze raz na niego. Wydawał się zadowolony z siebie i oglądał swój nowy nabytek. Wyszczerzył się radośnie i klapnął obok mnie.
- Teraz musisz mi uwierzyć!
- Teraz, to ja nie wiem, czy nie zwariowałam - zaśmiałam się ochrypłym głosem. - Muszę się zdrzemnąć. Masz coś przeciwko?
- Nie, śpij spokojnie - wyglądał na zdziwionego, ale wstał i pozwolił mi się rozłożyć na całej długości kanapy. O dziwo, dopiero teraz zauważyłam, że nie jest zniszczona.
      Saah ustawił sobie krzesło naprzeciwko mojej twarzy i przyglądał mi się w skupieniu. W sumie, to przez dłuższą chwilę myślałam, że nie dam rady zasnąć. Po pierwsze z powodu sytuacji w jakiej się znajdowałam, po drugie dlatego, że wpatrywał się we mnie tak intensywnie, a po trzecie... bo był naprawdę przystojny. Jednak nawet nie pamiętam kiedy zasnęłam, ale mi się udało. Szczęśliwa wpadłam w objęcia Morfeusza.


Ha, dałam radę jeszcze dzisiaj :) w takim wypadku w przeciągu kolejnych dwóch dni, coś powinno się pojawić. Teraz lecę się uczyć, branoc :)

<<Poprzednia część                                                                                             Następna część>>

7 komentarzy:

  1. boskie ! :)
    bardzo mi się podoba.
    to takie fantastyczne i porywające.
    bardzo się w to wciągnęłam. zaraz lecę przeczytać resztę Twoich historii. :)
    czekam na następne rozdziały. :)
    pozdrawiam, healy. ;)
    ucieczkawmarzenia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. fajne, podoba mi się ^-^
    no i czekam aż znowu coś dodasz ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Moje uwagi, których wcale nie musisz słuchać :)

    "Ból przeszył moją klatkę piersiową i wydobył z niej świszczący oddech" - Oddech wydobywa się z ust.
    "okręciłam się dookoła" - rozejrzałam się dookoła... okręcić się do okooła brzmi bez sensu, jak spadanie w dół, czyli niepotrzebne stwierdzanie oczywistości.
    "Prawie, bo ani jego oczy, ani włosy nie miały normalnego koloru. Pierwsze były żółte, a drugie czerwone" - Które włosy są pierwsze, a które drugie? :)
    "- Nie, dziękuję. Postoję - odpowiedziałam trochę skonfundowana." - w takiej chwili jest skonfundowana? Ja na jej miejscu dostałabym palpitacji, padłabym, a ona czuła się zawstydzona? :)

    Tak po za tym to zajefajna fabuła. Tylko przecinki trochę się pogubiły :)
    Pomimo to jestem mile zaskoczona. Jak na dziewczynę w moim wieku piszesz świetnie. Czekam na kolejną część :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję za uwagi :) Postaram się uniknąć takich błędów na przyszłość, a teraz sama się śmieje z takich oczywistości :D cieszę się, że się podoba :3

      Usuń
    2. Naprawdę ciężko, żeby się nie spodobało :)

      Wyłącz weryfikację obrazkową :D Będzie łatwiej komentować :D

      Usuń
  4. Świetnie piszesz, czekam na następne opowiadania ;D
    Zapraszam. Niedawno zaczęłam, jeśli spodoba Ci się mój blog, zaczęcam do obserwacji.

    juulczak.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń