poniedziałek, 19 maja 2014

One Shot (4) - Broken Flowers

Po pierwsze, przepraszam, że tak rzadko tu teraz zaglądam, ale naprawdę brakuje czasu. Przyzwyczaiłam Was do częstych notek, a tu - bum! Jakoś nic się nie pojawia. Z góry mówię,że nie zabrakło mi pomysłów i nie zamierzam odpuszczać, co to - to nie! Jeszcze Was trochę podręczę tym moim pisaniem :) Teraz, że mało czasu, to napiszę Wam One Shot'a. Niedługo dodam W Mroku, bo już zaczęłam, potem pojawią się Władcy Olimpu, a następnie Anahi :) To zapraszam do

      Nekare biegnąc przez las nie oglądał się za siebie. Za nim była tylko przeszłość i błędy, których pozostało mu żałować. Przed nim natomiast rozciągała się przyszłość, którą musi obronić za wszelką cenę. Stracił wiele czasu rozważając za i przeciw, namyślając się i rezygnując. Była pełnia lata, kiedy mógł stracić kogoś kogo pokochał, mimo zakazów. Kogoś, kto został przeznaczony innemu. Nie jemu.
      Łapy miękko uderzały w poszycie, a on sam wyglądał jak wielka plama przemieszczająca się susami. Nie było czasu na delektowanie się wysiłkiem mięśni, blaskiem srebrnej tarczy księżyca, czy wiatrem przemykającym po futrze. Musiał biec. Musiał zdążyć. Musiał walczyć.

Ogólnie rzecz biorąc, oboje nie powinni mieć wyboru, lecz nie oni postanowili, że sprawa się tak potoczy. Był to los. To on zaprowadził ich tej samej nocy nad jezioro blisko polany, gdzie stado odpoczywało po polowaniu. On sprawił, że tej nocy Nekare wracał do swego leża z pełnym żołądkiem, lecz pustym sercem. I to on je znów je napełnił.
       Dysząc ciężko rozejrzał się po okolicy, rozpoznając tereny łowieckie. Był jeszcze tak daleko, a czasu tak brakowało. ' Nie, nie zrezygnujesz z niej' warknął na siebie w myślach. Przypomniał sobie jej oczy, ogromne i szmaragdowe. Pamiętał jak lśniły, kiedy podszedł do niej i odgarnął jej z policzka zabłąkany kosmyk karmelowych włosów. Pamiętał, że się wtedy się spłoszyła.
Czy wiedział, że ma być partnerką Canavar'a? Owszem, był tego świadom. Jednak nie powstrzymało go to przed niczym. Nie mógł pozwolić mu jej zabrać. Tym bardziej, że to nie jej pragnął tamten wilk. Pragnął przewodzić, a odebrał mu ją tylko dlatego, że nie lubi jak coś mu się kradnie sprzed nosa. Dosłownie.
      Nekare potrząsnął łbem, odrzucając myśli. Księżyc coraz wyżej jaśniał na niebie, przebijając się przez korony drzew jakby chcąc dać mu znać, że czas już się kończy. Przyspieszył, czując jak mięśnie drżą mu z wyczerpania, a płuca ledwo radzą sobie z pobieraniem powietrza.
- Uspokój się, nie warto - usłyszał w głowie. To Lobo, jego najbliższa przyjaciółka biegła przy nim.
- Nigdy nie przestanę o nią walczyć - odwarknął cicho, starając się przyspieszyć. Ledwo mu się to udało.
- Rytuał już się zaczyna, całe stado się zbiera. Nie zdążysz - szepnęła cicho, gdy on wyszczerzył się na nią. - Relata refero*.
- Nil desperandum* - odrzekł także łaciną. To Iris go tego nauczyła. - Ex hoc momento pendet aetarnitas*.
Lobo nie odpowiedziała już nic, ale towarzyszyła mu dalej. Słyszał jak wewnątrz powtarza jak mantrę "Altius...Citius...Fortius*". Za zwykłego, ludzkiego życia była nauczycielką. Historyczką, a także badaczką. Czasem śmiał się z niej i mówił, że jest histeryczką. Jednak kiedy przychodziło co do czego, to tylko on histeryzował.
      Z czasem przyłączyło się do nich parę wilków, lecz żaden się nie odzywał. Wszyscy wiedzieli jak poważna jest sytuacja i wspierali go. Nie był sam i chyba to dało mu siłę.
Kiedy wyskoczył na polanę, Canavar już stał tam, w postaci wilka. Czekał na Iris, która patrzyła na niego z niechęcią i niezadowoleniem. Chciała, żeby kto inny stał na jego miejscu. Chciała, żeby był to Nekare. Kiedy go zobaczyła, w jej oczach zabłysnęła ulga, co sprawiło mu niewysłowioną radość. Za to w oczach rywala błyszczał gniew.
      Nocną ciszę rozdarło ostre warczenie obu bestii i krótkie bojowe poszczekiwanie. Dwa ogromne basiory okrążały się, oceniając możliwości drugiego. Jeden, czekoladowy z czarnymi znaczeniami na łapach, uszach i pysku, a drugi - pospolicie szary z białą łatą na grzbiecie. Nekare miał przewagę, gdyż swoją ciemną barwą lepiej wtapiał się w ciemność nocy.
      Canavar zaatakował pierwszy, próbując złapać go za gardło. Był zbyt śmiały i arogancki, nie szukał słabych punktów. Uniki były czymś, w czym Nekare wspaniale sobie radził, lecz jego specjalnością były kontry. Lekko uginając łapy rzucił się do przodu, zwalając szarego wilka z łap.
      Canavar wylądował na pysku, wściekle prychając. Oczywiście nie leżał tak długo, bo już po chwili wgryzał się w bok swojego rywala. Nekare zapiszczał przeraźliwie głośno, kiedy ostre kły rozdarły mu bok. W przypływie wściekłości wbił zęby w łopatkę szarego basiora i szarpnął. Dało się usłyszeć trzask kości.
Odskoczyli od siebie i znów zataczali kręgi. Brązowy wilk wyczuwał zapach gniewu nieprzyjaciela i strachu ukochanej. Kwaśny odór na chwilę stępił jego zmysły.
- Oddaj mi ją - wycharczał do przeciwnika. - Nawet jej nie chcesz!
- To nie ma znaczenia. Ma być moja, a nie twoja!
      Nekare kątem oka zauważył jak stara szamanka podchodzi do Iris i pociąga przy niej nosem. Spojrzała potem na niego i uśmiechnęła się. Kiedy Canavar znów zawarczał, spojrzała na niego z powagą.
- Cave canem*, mój drogi
      Walka trwała długo, ran przybywało, a krew coraz bardziej obficie zaścielała trawę. Las już nie był głuchy, a oni tracili czas. Iris mogła umrzeć, jeśli się nie zmieni. Po jakimś czasie Nekare zaczął się tego obawiać. Chciał szybko to skończyć, lecz jego przeciwnik mimo wybitego barku i odgryzionego do połowy ucha, wcale się nie poddawał.
      Wilczur wściekły i zmęczony, rzucił się na szarego basiora, wgryzając mu się w gardło. Przycisnął go do ziemi i zaczął zaciskać szczęki. Pisk i żałosne skamlenie rozdarły nocną ciszę, która chwilę temu zaległa.
- Dlaczego tak bardzo jej chcesz?! - wysapał Canavar. - Nie jest nawet specjalnie piękna.
      Tu się mylił. Iris była najpiękniejszą kobietą, jaką Nekare widział na oczy. Niska. Brązowe, długie włosy opadające na plecy falami. Zielone oczy z figlarnym błyskiem i przepełnione pasją do życia.
- Nie masz racji. Jest cudna - odpowiedział spokojnie.
- Jest przy nadziei - dodała radośnie szamanka. - Trzy szczeniaki, w najlepszym wypadku - cztery!
      Oczy Canavar'a otworzyły się w zdumieniu i tak już zastygły, kiedy ostatni oddech uleciał mu spomiędzy warg. Pozostał w postaci wilka, już nigdy nie miał się zmienić. Musiał umrzeć tak, jak się narodził.
      Po przemianie Iris dalej była cudowna. Popielaty brąz, w odcieniu kakao. Udała się z nim do jego leża, a parę miesięcy później urodziły się ich dzieci.
      Rose. Violet. Orchideus. Volk.

* relata refero - opowiadam co mi zostało opowiedziane
* nil desperandum - nie należy tracić nadziei
* ex hoc momento pendet aeternitas - na tej chwili wisi wieczność
* altius, citius, fortius - wyżej, szybciej, silniej
*Cave canem - strzeż się psa
Eh, kończę po nocy więc pomysł może być słaby.
napiszcie co sądzicie
Przepraszam za błędy, z telefonu niewygodnie się dodaje. Trzymajcie się tymczasem :3
Pozdrawiam !

1 komentarz:

  1. świetne opowiadanie. :)
    fantastycznie umiesz opisywać emocje. :)
    na samym początku w jednym, czy w dwóch zdaniach powtórzyłaś dwa słowa.
    niestety nie pamiętam gdzie, a muszę już zmykać dlatego Ci ich nie poszukam.
    przepraszam. :(
    mniejsza z tym, nie wiem skąd bierzesz tak wiele pomysłów na niesamowite opowiadania. :)
    czekam na więcej. :)
    pozdrawiam .

    OdpowiedzUsuń