sobota, 14 czerwca 2014

Zapowiedź (1) - 12 miesięcy, 4 pory, jedno szczęście

Jak widać, zmieniłam tytuł i choć chciałam napisać to jako one shot, to pomyślałam, że zawsze mogę zrobić z tego dłuższą historię. Zaraz się biorę za pisanie kolejnej części Władców Olimpu, więc pomyślałam 'co mi szkodzi napisać teraz tę krótką zapowiedź?'. No i oto jest. Najpierw - o czym mowa?

Jest to historia młodej dziewczyny, Olivii - której będzie dane tylko dwanaście miesięcy, by odkryć wszystkie uczucia, które normalna nastolatka doświadczyć może przez cały ten okres 'nastu' lat. Dowiaduje się jak to jest otrzymać zainteresowanie od wymarzonego chłopaka i zostać oszukaną przez los. Poznaje słodki smak szczęścia, a także gorzko-słony łez. Cztery pory mają tutaj zarówno normalne jak i metaforyczne znaczenie, mówiące o powolnym rozkwicie, gorących wydarzeniach, spokojnym wypalaniu i końcu niektórych rzeczy.

W takim razie wstawiam fragment, tak żeby nie było nudno :)




       Olivia otworzyła oczy, niepewnie rozglądając się po czterech białych ścianach. Co dziwne, nie poczuła się spokojna, jasność pomieszczenia wprawiła ją w zakłopotanie i strach. Kiedy zobaczyła, że nie leży w swoim łóżku, a na sobie ma szpitalną piżamkę, która nawiasem mówiąc zawsze jest obciachowa, zatrzęsła się przerażona.
      Od maleńkości nienawidziła lekarzy, wizyt czy szpitali. Rozumiała po co to wszystko, więc ze spokojnym niezadowoleniem chodziła na bilanse i dawała kłuć sobie przedramię igłami, byleby nie za często. Jej matka była świadoma jej niezbyt przyjaznego podejścia, więc nie zmuszała jej do odwiedzania takich miejsc, wyłączając częste spotkania ze stomatologiem, bo nie chciała sprawiać jej przykrości.
      Dlatego też blondynka zerwała się na równe nogi, nieomal nie przewracając stojaka z kroplówką podłączoną do jej przegubu, którego wcześniej nie zauważyła. Z nagłym obrzydzeniem wyrwała wenflon, który pielęgniarki pieszczotliwie nazywały "motylkiem", co tylko jeszcze bardziej ją denerwowało.
      Była niezwykle szczęśliwa, że nie przyczepili jej do innych maszyn, które zaczęłyby piszczeć po odłączeniu. Nie spiesząc się nigdzie, ubrała jeansy i szarą koszulkę z napisem 'always in a dream'. Kończyła właśnie wiązać buty, kiedy do pokoju chwiejnym krokiem i z zaczerwienionymi oczyma wkroczyła jej mama. Spojrzała na nią ze zdziwieniem, jakby dziwne wydało jej się, że tam jest, że żyje.
- Olivia?
- A widzisz tu kogoś innego? - odezwała się opryskliwie. Chciała jak najszybciej wydostać się z tego przybytku wszechobecnego cierpienia i jękostęków osób obłożnie chorych. Współczuła im, to była niezaprzeczalna prawda, co wcale nie musiało znaczyć, że miała tego słuchać.
- Nie, nie widzę - westchnęła kobieta, która mimo nie aż tak wielu lat miała już szare pasemka w swoich kasztanowych włosach.
      Matka podeszła do niej i delikatnie położyła dłoń na jej ręce, przeszkadzając w wykonywaniu czynności mającej na celu dopuszczenie do jak najszybszego opuszczenia szpitala. Zirytowana spróbowała ją strzepnąć, ale ona tylko mocniej ścisnęła jej palce.
- Kochanie, musisz tu zostać.
       Olivia w jednej chwili zamarła, z niejakim niedowierzaniem wpatrując się w orzechowe oczy rodzicielki. Pokręciła powoli głową w całkowicie dziecięcym odruchu, tak jak to pewnie robił każdy w dzieciństwie. Następnie zrobiła to ponownie, tym razem dokładając słowa:
- Nie, nie ma nawet najmniejszej szansy. Wiesz, że nienawidzę tego miejsca. Chcę stąd pójść, natychmiast. Idziemy, mama.
- Nie możesz - tym razem powiedziała to ostrzej. Dziewczyna poczuła się nieswojo.
      Spojrzała na nią wściekle i już miała wyjść, już trzasnąć drzwiami i zniknąć z tamtego miejsca na zawsze, ale coś w oczach dorosłej kobiety podpowiedziało jej, że powinna zostać. Wysłuchać, co ona ma do powiedzenia i wiedziała z góry, że nie jest to przyjemne, czy przynajmniej znośne. Coś było bardzo nie tak.
      Cofnęła się z rezygnacją, niechętnie powłócząc nogami, które nagle zrobiły się słabe i jak z waty. Nie wiedziała skąd ta utrata sił. Może to jakieś osłabienie, które zaatakowało jej organizm po niedawnej wyprawie nad morze, mimo niezbyt sprzyjających warunków? Miała taką nadzieję.
- Musimy porozmawiać... - jej matka wzięła głęboki, drżący oddech, co bardzo nie spodobało się Olivii.- Rozmawiałam z lekarzem i powiedział... Powiedział mi, że...
      Głos kobiety załamał się najpierw nieznacznie, a po drugim razie wybuchła płaczem. Nic już nie musiała mówić. Dziewczyna zrezygnowana spojrzała na swoje czarne conversy i pomyślała 'Po co mi one, skoro ostatni czas najpewniej spędzę w tej sali?'.
- Ile mi...- co dziwne, słowa które w głowie brzmiały pewnie, z ust wypłynęły jakby stłumione i zrezygnowane. Była przestraszona i bardzo załamana. - Ile mi zostało... czasu? Wiesz... zanim umrę?
     Mama Olivii jeszcze bardziej się rozpłakała, kiedy jej córka wypowiedziała głośno to, czego ona nie mogła nawet powtórzyć sobie w myślach. Wyglądała jakby się kurczyła coraz bardziej i bardziej, aż zostanie z niej tylko mała kulka, która wcześniej była człowiekiem.
      Fala niespodziewanej i bezsensownej złości zalała nastolatkę.'Czego ryczysz?! Uspokój się natychmiast i pomyśl o mnie, a nie o sobie... Ty egoistko! Ty...' myślała. Nie była w stanie dłużej jej obrażać, bo do niej samej dotarła brutalna prawda. Coś, czego nie zmieni mimo największych chęci. Ani pieniędzmi, ani przeprosinami, ani wiarą i nadzieją.
       Rozpłakała się rzewnie. Siedziały tak przytulone, nie bojąc się odkrywać przed sobą uczuć. Przecież i tak umiera.
- Ile? - zapytała, a spierzchnięte wargi ledwo się poruszyły.
- Rok, kochanie.



No więc, kawałeczek macie :)

2 komentarze:

  1. ja jestem jak najbardziej za kontynuacją. :)
    świetne opowiadanie i do tego bardzo realistyczne. :)
    czekam na nn.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mnie zaciekawiłaś :) Ja również jestem za kontynuacją tego pomysłu :)

    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń