niedziela, 22 czerwca 2014

One Shot (5) - Mój najdroższy przyjacielu

Dawno nie było żadnego one shot'a... dawno nic nie było... Przepraszam więc, że tak Was zaniedbuję i nic na to nie poradzę, bo czasu mam mało. Albo mnie nie ma w domu, albo śpię - bo jestem całe dnie maksymalnie wyczerpana nie wiadomo czym. Jako iż na WO nie mam póki co kompletnie weny, wszystko będzie szło poprzednim tokiem, więc możecie się niedługo spodziewać W Mroku :) Hope you enjoy


      Kiedy Marysia wracała do domu po dodatkowych zajęciach, miała wrażenie, że coś jest nie tak. Ot, zwykłe przeczucie, które można zignorować i rzucić w kąt. Tak samo zrobiła i dziewczyna. Nie przejmując się niczym, ani zbliżającą się późną porą czy dzwoniącym w nieskończoność telefonem. Poszła spotkać się z przyjaciółmi, jak to robiła zawsze na koniec dnia.
       Po spędzeniu przyjemnych dwóch godzin w gronie najbliższych znajomych i dobrego jedzenia, zdecydowała się wrócić do domu. Zdziwiona spojrzała na wyświetlacz swojego nowego smartfona, który uparcie twierdził, że matka dzwoniła do niej aż dwadzieścia sześć razy. Poza tym miała trzynaście wiadomości tekstowych, wyłączając powiadomienia o nieodebranych połączeniach, kolejno od siostry, brata i ojca.

       Przekraczając próg domu miała lekkie obawy, czyżby znowu czymś im podpadła? Nie mogła sobie przypomnieć, czy coś narozrabiała, aczkolwiek wydawało jej się, że ostatnio była nawet grzeczna. Myła naczynia, odkurzała, wyprowadzała psa na spacer. Ach, pies! 'Dzisiaj mama miała iść z nim do weterynarza!' przypomniała sobie dziewczyna.
       W salonie panowało nie małe zamieszanie, wszyscy zebrali się wokół leżyska starego Bugs'a, który tylko leżał i wpatrywał się w nich swoimi ogromnymi oczyma. Był to dość pokaźnych rozmiarów owczarek niemiecki, który swoje lata świetności miał dawno za sobą, choć często można było pomylić go ze szczeniakiem.
       Na spacerach zachowywał się jak tornado, biegając wokół i ciesząc się do wszystkiego, co żyje. Włącznie z jeżozwierzami i innymi kolczastymi stworzeniami, a niekiedy i roślinami. Marysi przypomniało się, jak ciekawy świata psiak wsadził kiedyś nos między dwa kaktusy, które stały na parapecie. Musiała potem z biedaczkiem pójść do weterynarza, bo ni w ząb nie chciał jeść. Okazało się, że nie zauważyła dwóch małych kolców, które skutecznie odbierały jej pociesze apetyt.
       To ona wybrała go, kiedy rozglądali się za towarzyszem życia dla córki. Jako dziecko była strasznie uparta, co pozostało jej do dzisiaj, choć nieco się osłabiło. Stała się trochę bardziej ugodowa. Pamiętała jak dziś, dzień w którym zobaczyła go jako szczeniaka. Choć było to dość dawno temu i wszyscy się dziwili, że potrafi wszystko opisać z takimi szczegółami
       Kiedy niepewnie weszła na podwórko rodziny, która prowadziła tę hodowlę, wszystkie pieski rzuciły się w ich stronę. W wyścigu przodował maluch z czarnym pyszczkiem, który ujadał radośnie i majtał łebkiem na wszystkie strony. Marysia zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia.
- Mamo, chcę tamtego! Tego co tu biegnie!
- Kochanie, aktualnie to biegną tu wszystkie...- powiedziała trochę zdziwiona mama dziewczynki.
- Tego z przodu, no mamo. Widzisz, tego wesołego?
- Ach, ten mały murzynek? - wtedy właśnie dostał swoje przezwisko, które w sumie przypadło mu później do gustu.
- Nie jest murzynem, po prostu ma trochę brudną buzię! - zaoponowała mała Marysia, święcie przekonana o swojej racji, jak to czasem u dzieci bywa.
      W taki właśnie sposób mały murzynek z brudnym pyszczkiem zyskał nowy dom i wyjechał na zawsze od swoich sióstr i braci. Towarzyszył dziewczynie zarówno w chwilach szczęścia, jak i smutku - za co była mu wdzięczna z całego serca. Opiekowali się sobą nawzajem, oczywiście na tyle, na ile pies mógł opiekować się człowiekiem i na odwrót.
- Co męczycie staruszka? - zapytała dziewczyna wyrywając się z letargu.
- Chcemy z nim spędzić jeszcze trochę czasu - odpowiedziała zasmucona matka Marysi.
- Maryśka, chcą eutanazji dokonać - wykrzyczał jej młodszy brat, Arek. - Na Bugsie! Przecież jemu nie potrzeba! Patrz jaki żywy i wesoły!
- Arek, nie można powiedzieć, że eutanazja - wymądrzała się jak zwykle Beata, która nie potrafiła sklecić normalnie jednego zdania.- Eutanazja to dobrowolna śmierć człowieka, za jego zgodą. Tak samo psy zdychają, a nie umierają...
- I może jeszcze nie idą do nieba?!- zdenerwował się chłopiec, obejmując szyję starego psa ramionami. Przytulił się do niego w geście obawy, jakby zwierzak miał paść już teraz. Marysia stała zamurowana.- Poza tym, mama mówi, że to dla niego lepiej. Bo lato idzie, bo sierść ma siwą, bo już chodzić nie może...
      Chłopiec pociągnął nosem, jakby próbował ukryć to, że płacze. Był niezwykle przywiązany do psa, który maślanymi oczami wpatrywał się w niego. Bugs polizał go po twarzy, jakby chcąc dodać otuchy, na co Arek parsknął nieszczęśliwie. Brzydził się psiej śliny.
- O czym wy wszyscy gadacie? - wypaliła wreszcie dziewczyna.
- No, Bugsa trza uśpić - powiedziała siostra Marysi, żując gumę i przeglądając przy okazji gazetę o modzie. - Stary już, na nic się nie przyda nam. Nawet nie można się nim pochwalić. Głupie próchno.
- Jak możesz tak o nim mówić? Nawet nie wiesz jaki jest na spacerach! Jak biega, zupełnie jak szczeniak...- poniekąd była to prawda, ale dziewczyna wiedziała, że inni mają rację. Owczarek miał już coraz mniej siły i coraz częściej słaniał się na łapach. Niekiedy też się przewracał.
- Marysiu, czasem tak trzeba. Jesteś już duża, powinnaś zrozumieć - westchnął ojciec, głaszcząc psa po łbie.- Nie widzisz, dziecko, że się męczy? Jak go już kości bolą? Jak pada czasem bez siły?
- Przestań, tata. Nic mu nie jest, prawda murzynie? - dziewczyna czuła jak w oczach zbierają jej się łzy. Usiadła koło psa.
     Przytuliła się do jego grzbietu, jak to zwykła robić zawsze i rozczochrała mu sierść na łebku. Podrapała go za uszami i po brzuchu, ale stary Bugs nie miał już siły na wygłupy. Tylko westchnął i rozłożył się na swoim posłaniu. Marysia spojrzała na niego i z niepokojem zauważyła, że przybyło mu dużo szarej sierści. Przejechała palcami po jego boku, a w ręku została jej pełna garść futra. Patrzyła na nią ogromnymi oczyma.
- Mówiliśmy ci - odparła na ten widok matka.
      Dziewczyna podniosła się z podłogi i ze łzami w oczach pobiegła do swojego pokoju. Kątem oka zarejestrowała truchtający za nią czarno-szary kształt i usłyszała stukot pazurów o panele. Zanim zamknęła drzwi, wpuściła Bugsa do siebie. Rzuciła się na łóżko i czekała. Po chwili poczuła jak materac obok niej ugina się lekko i pies przytulił się do jej boku.
      Nie mogła sobie wyobrazić, że go nie będzie. Mimo, że słyszała jak ciężko oddycha i widziała jak jego klatka piersiowa drży przy każdym oddechu, nie chciała się z tym pogodzić. Jak mogli chcieć zrobić mu coś takiego? Czy to nie jest okrutne? 'Nie, nie jest. To się nazywa litością' poprawiła się płaczliwie w myślach. Pogładziła swojego przyjaciela po boku i wyszeptała cicho:
- Zostań ze mną jeszcze jeden dzień, proszę.
      Pies zaskamlał cicho w odpowiedzi i położył jej pysk na brzuchu. Zostali tak do czasu, aż owczarek zaczął domagać się spaceru. Dziewczyna założyła mu skórzaną obrożę, bo już nie widziała potrzeby noszenia przez niego kolczatki, i zapięła na smycz. Jak zwykle poszła z nim na pole za domem, które kończyło się lasem. Rano zawsze tam się kierowali, ale było ciemno i późno, więc tym razem musieli sobie odpuścić. Chodzili tak chwilę, oboje w ciszy i spokojnie, może myśląc nad tą samą sprawą?
      Kiedy już znaleźli się oboje w kuchni, a Bugs spokojnie jadł swoją kolację, dziewczyna zapytała matki:
- Mamo, czy on może zostać jeszcze jutro?
- Hm, jasne. W sumie to doktor Łojewski mówił, że może się tym zająć dopiero pojutrze - westchnęła kobieta i przetarła zmęczone oczy.- Marysiu, jak chcesz to ja z nim pójdę. Nie musisz się zmuszać, wiesz o tym?
- Właśnie chciałam cię o to zapytać... - powiedziała niechętnie.- Bo ja naprawdę nie wiem, czy dam radę...
- Musisz tam być! On musi mieć wsparcie, jak już ma umierać! - nagle do kuchni wpadł Arek w swojej piżamce w rakiety i z pluszowym królikiem w ręku.- Chciałabyś umierać sama?!
- Nie, kochanie, nie chciałabym - odpowiedziała zdławionym głosem, czując jak jego słowa przelewają czarę goryczy.- Będę przy nim.
- No ja myślę - ziewnął chłopiec.- Wiesz, Marysiu. Zawsze wiedziałem, że jesteś dobrą siostrą...
      Brzdąc wymamrotał jeszcze parę rzeczy i wrócił do łóżka, kiedy przyszedł po niego ojciec z książką. Skarcił go tylko, że wychodzi bez uprzedzenia. Pewnie znowu zasnął przed Arkiem, podczas czytania mu bajki. Normalne.
      Marysia trawiła słowa chłopca, zastanawiając się jak powinna postąpić.Westchnęła strapiona, opierając głowę na dłoniach, a łokcie na blacie stołu. Słuchała miarowego mlaskania Bugsa i coraz bardziej czuła się zagubiona. Nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że za dwa dni już tego nie usłyszy. Czy to jest w ogóle możliwe?
- Mama, ale musimy? - spytała z nadzieją.
- Tak, dziecko. Musimy - odpowiedziała twardo kobieta, której oczy były opuchnięte i czerwone. Od płaczu oczywiście, sama kochała tego psa jak członka rodziny. Bo kim niby innym był?- Tak będzie dla niego najlepiej.
      Dziewczyna tylko skinęła głową, będąc nie zdolna do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa. Podniosła się powoli i pociągnęła nosem, starając się jeszcze przez chwilę powstrzymać łzy. Do swojego pokoju szła jak na skazanie, chlipiąc i smarkając w przechwyconą z łazienki chusteczkę. Bugs szedł za nią, bo zawsze w nocy spał na jej łóżku. Marysia jakoś nigdy nie miała nic przeciwko, chociaż był naprawdę ciężki.
      Co było bardziej spodziewane, niż niespodziewane - nie mogła zasnąć. Leżała w ciemności i patrzyła w sufit, starając się ułożyć myśli, których swoja drogą było niewiele. Miała wrażenie, że w głowie ma wełnianą kulkę zamiast mózgu. Automatycznie głaskała psa po grzbiecie, którego ani trochę to nie ruszyło i dalej w najlepsze chrapał. Dźwięk był tak głośny, że aż szturchnęła go w bok, bo przy takim hałasie to nie było nawet mowy o zaśnięciu.
      Kiedy w końcu pies przestał bawić się stary traktor i nastała cisza, nadszedł też Morfeusz i porwał dziewczynę w swoje objęcia. Sny miała niespokojne, pełne sterylnie czystych i prawie pustych pomieszczeń, strzykawek i martwych psów. Obudziła się zlana potem i łzami, a Bugs zmartwiony lizał ją po twarzy.
- Hej, przestań. To obrzydliwe - odepchnęła jego pysk, śmiejąc się cicho. Bez względu na wszystko, wiedział jak ją pocieszyć.- Dzięki, że jesteś staruszku.
      Rano udali się razem do lasu, a skoro była sobota, to dziewczyna nie musiała iść do szkoły. Pochodzili po lesie i wrócili w sam raz na obiad, który wszyscy zjedli z apetytem. Nikt nie poruszał drażniącej kwestii, która bardzo szybko stała się w ich rodzinie tematem tabu. Raczej nie chciano rozmawiać o śmierci, tym bardziej przy jedzeniu. Tylko Beata próbowała zainicjować rozmowę, ale nikt nie kwapił się z odpowiedzią na jej pytania, więc dała sobie spokój. Mały Arek jak zwykle podkarmiał owczarka kotletem schabowym i ziemniakami, których wręcz nienawidził. Rodzice udawali, że tego nie widzą, pozwalając się chłopcu nacieszyć tym ostatnim dniem.
       No właśnie, ostatnim. Ta myśl ponownie uderzyła w Marysię jak grom z jasnego nieba i odebrała apetyt. Odsunęła od siebie na wpół pełny talerz, ale nikt nie pytał czemu nie zjadła. Wszyscy wiedzieli. Nawet jej młodsza siostra miała w sobie trochę taktu i nie skomentowała już tego, wolała bawić się telefonem i wstawiać swoje zdjęcia na instagrama. 'Chwała jej za to' pomyślała dziewczyna.
      Reszta dnia minęła im leniwie. Leżeli sobie przed kominkiem, jedli i spacerowali na zmianę. Nie było co wydziwiać, zresztą co innego mogli robić. Dla Marysi najważniejsze było to, żeby byli razem. Póki jeszcze mogli. Bugs tego dnia został wyprzytulany, wycałowany i wygłaskany za wszystkie lata, które u nich spędził. Z tej miłości aż wzdychał i prychał, a potem już zaczął odpychać ich łapami. Z tego Arek chyba śmiał się najbardziej.
      Nic ciekawego się nie działo i w sumie sam zainteresowany, który w gruncie rzeczy wszystko miał głęboko w swoich czterech literach, wydawał się jakby silniejszy. Miał więcej energii i humor lepszy, chodził od człowieka do człowieka i obdarzał ich swoją specyficzną miłością. Beacie obślinił całe spodnie, a były to przecież jej ulubione! Co dziwne, nie krzyknęła na niego. Spojrzała tylko z niechęcią, jakby pomieszaną z czułością. Bugs odebrał to jako dobry znak i wycierał się o nią tak długo, aż została na niej pokaźna ilość jego futra.
      Wieczorny spacer odbył się w towarzystwie przyjaciółki Marysi, Emilki.
- No to jak, Maryś, idziesz z nim?
- Chyba pójdę. Obiecałam małemu i tak wypada, prawda? Znaczy, on by chyba na moim miejscu poszedł, no nie?
- Pies by z tobą na eutanazję poszedł? Co ty wygadujesz? - zdziwiła się Emilia.
- Oj, nie bądź głupia. Chodzi mi o to, że gdybym ja była psem, a on moim właścicielem, to by poszedł ze mną. Wiesz, na uśpienie - wypowiedzenie tych dwóch słów przyniosło dziewczynie niezwykłą trudność i specyficzny ucisk w klatce piersiowej, który sklasyfikowała jako strach.
- Pewnie tak, kto wie. Poszedłbyś, ty stary murzynie? - koleżanka podrapała zadowolonego psa za uszami.- No poszedłbyś, pytam? Poszedłbyś, wiem to!
       Potem rozmowy odbywały się na już zwyczajne tematy, typu ocen i chłopców. Szczególnie tych drugich. Śmiały się, patrząc na biegającego w kółko Bugsa. Wszyscy byli szczęśliwi i zmora uśpienia jakoś odeszła w niepamięć, chowając się w którejś z szufladek w podświadomości. Kładąc się spać, nikt nie był smutny.
      Co dziewczynie wydało się dziwne, pies dziś w nocy nie chciał leżeć koło niej. Poszedł do swojego leżyska, rozwalając się wygodnie. Marysia tylko wzruszyła ramionami i poszła do siebie. Nie miała zamiaru go prosić, by przyszedł i przygniótł ją swoim wielkim cielskiem. Zasypiała spokojna, lecz już taka się nie obudziła.
      Otworzyła oczy około piątej, a pół godziny potem niezadowolona wstała. Była niedziela, a ona jak na złość musiała się budzić wcześniej. 'Jestem po prostu genialna!' pomyślała. Ubrała się powoli, niemiłosiernie głośno i szeroko ziewając. Kiedy zeszła do kuchni, by zrobić śniadanie sobie i psu, poczuła specyficzny zapach. Zatkała nos i zajrzała w każdy kąt, czy przypadkiem Bugs nie poczuł w nocy potrzeby. Zawsze sikał w kuchni, jeśli nie miał kto z nim wyjść.
      Już ruszyła do salonu, by zganić owczarka za szkodę, kiedy zatrzymała się w drzwiach. Spojrzała na jego legowisko i stała tam jak zbaraniała. Nie oddychał.
- Mama, Bugs nie żyje! - wrzasnęła na cały dom, nie wiedząc co innego może zrobić. Nieprzyjemny zapach unosił się w powietrzu, więc nawet nie chciała podchodzić. - Nie żyje, chodź tu!
     Po chwili na dół zbiegli rodzice i Beata, która jako pierwsza skomentowała całą sytuację.
- O mamo, ale tu jedzie! O fuj - zatkała sobie nos i wykrzywiła twarz w dziwnym grymasie. Nie przejęła się zbytnio tym, że ich pupil nie żyje.
- Co ja ci na to poradzę...- wydukała matka, patrząc otępiale na leżącego psa.- Robert, co teraz zrobimy?
- Teraz, to ja go pójdę zakopię w ogródku...-westchnął ojciec, starając się ukryć pojedynczą łezkę, która wymknęła mu się spod powieki.
- Jak to?! - wykrzyknęła zdziwiona kobieta.
- A co, chcesz żeby ci tu śmierdział? No umarł, czyli trzeba go pochować, prawda?- powiedział powoli, jakby zmęczony całą tą sytuacją, choć minęło ledwie pięć minut.
      Marysia nie odezwała się ani słowem, ale wszystkie trzy zgodnie pokiwały głowami. Nawet Beacie przeszła ochota na złośliwości i dziewczyna miała wrażenie, że oczy siostry też lekko się zaszkliły. Ojciec poszedł do kuchni po worek i zapakował do niego Bugsa. Delikatnie odłożył go przy drzwiach i poszedł się ubrać, a którąś z nich wysłał po łopatę.
      Cały proces trwał może z godzinę, bo pół zeszło na wykopanie i zakopanie prowizorycznego grobu, a pół trwał lament Marysi nad ciałem biednego psa. Matka przytulała ją i rozcierała jej ramiona, chcąc dodać choć trochę otuchy, ale to nie pomagało. Straciła przecież przyjaciela, brata i kompana życiowych ścieżek.
      Kiedy wróciła do domu, powoli osunęła się po ścianie i usiadła na ziemi. Nagle nadbiegł Arek i rozejrzał się wokół.
- Bugs? - zawołał.
- Nie ma go - odezwała się cicho dziewczyna.
- A gdzie jest? - malec spojrzał na nią wielkimi oczyma. Zauważyła w nich strach.
- W niebie, kochanie. W niebie - powiedziała z uśmiechem na twarzy.- Jest szczęśliwy.
     Chłopiec zrozumiał o co jej chodziło i najpierw uśmiechnął się szeroko, a potem spojrzał na nią. Patrzył tak przez chwilę i rzucił się na nią, wybuchając płaczem. Marysia przytuliła go mocno i trzymając się tak w ramionach, płakali razem nad swoim wiernym druhem, który teraz będzie czekał na nich po drugiej stronie.



No więc, to koniec. Naszło mnie tak ze względu na to, że mój biedny piesek też jest już stary i ma problemy ze zdrowiem... Poza tym, przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam, ale czasem już siły nie mam, o czasie nie wspominając. Nadchodzą na szczęście ( i nieszczęście) wakacje, wiec częściej będziecie mogli czytać moje wypociny. Poza tym, jeśli czytacie - nie bójcie się skomentować, naprawdę wiele to dla mnie znaczy.
Pozdrawiam i życzę miłej nocy, albo dnia. You know what I mean. :)

4 komentarze:

  1. jaka piękna opowieść.
    do tego taka prawdziwa, aż się łezka zakręciła. :(
    jak zwykle cudownie opisujesz wszystkie odczucia bohaterki. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna opowieść o przywiązaniu, prawdziwej miłości i przyjaźni.
    Nie wiem nawet co mogłabym jeszcze napisać, ale doskonale rozumiem co czuła główna bohaterka...
    Nie mg się doczekać, kiedy bd mogła czytać jeszcze więcej twoich opowiadań :)

    Pzdr i życzę nadejścia weny :))
    opowiadaniebyjasminelovelace.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałabym jeszcze dodać, że nominowałam cie do The Versatile Blogger Award. Jeśli nie bawisz się w takie rzeczy, to przepraszam za spam.
    W każdym razie więcej informacji znajduje się u mnie na blogu :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ah, dziękuję! :) W najbliższym czasie się tym na pewno zajmę :)

      Usuń