poniedziałek, 1 września 2014

Nie rozmawiaj ze mną (2)

A więc, tada druga część jest! Zaczynam to pisać w wakacje, a dodaję w roku szkolnym... ale kicha, co? Po części się cieszę, a z drugiej strony jestem lekko niezadowolona. Dość wolności, późnego chodzenia spać, zarywania nocek i odsypiania w dzień... Znajomi też będą mieć mniej czasu, eh :( No ale nic, musimy razem znaleźć jakieś pozytywne strony, trzymajmy się!



      Poranki na przedmieściach są rzeczą niezwykle przyjemną i, w sumie, piękną. Szczególnie, gdy twoje okno wychodzi na pole lawendy prowadzące ścieżką do połyskującej delikatnym srebrem tafli jeziora i rosnącego za nim lasu. Dominic nie mógł zasnąć, więc usiadł na szerokim, drewnianym parapecie, obserwując jak natura powoli budzi się do życia. Nie przejmował się zbytnio chłodem, który odczuwał, bo próbował przypomnieć sobie swój sen.

       Jednak tak jak jego babcia zawsze mawiała, nocne wspomnienia ulatywały po spojrzeniu w okno. Westchnął sfrustrowany, spoglądając na młodszą siostrę, która jeszcze w najlepsze spała. Stwierdził, że raczej nic się nie stanie, jeśli pójdzie na dół i zrobi sobie śniadanie. Wzruszył ramionami i leniwie poczłapał po schodach w dół, gdzie już nie mógł nie włożyć kapci, bo kafelki były wręcz lodowate. Prychnął niezadowolony, kierując się do lodówki. Była ona częścią wyposażenia, którą jako pierwszą kazał wstawić do domu. Wszyscy jego znajomi byli już przyzwyczajeni do szybkiej kontroli jedzenia zaraz po jego wejściu.
       Nie mając zbytnio rozwiniętej wyobraźni o godzinie tak wczesnej, kiedy słońce dopiero zaczynało wschodzić, sięgnął po pudełko miodowych kółeczek. Zawsze były lepsze niż te czekoladowe podróbki i wsypał je do niebieskiej miski. Po chwili namysłu zalał je zimnym mlekiem, nienawidził ciepłego, bo wtedy płatki stawały się miękkie i się rozpływały. Nie było na świecie chyba nic gorszego.
       Przez chwilę po głowie chodziła mu myśl, jakoby mógł pasować na głównego bohatera brazylijskiej telenoweli, ale z niechęcią odrzucił te myśl gdzieś daleko, daleko. Zdecydowanie wolałby być tym typem macho, który łamał serca i nosy. Prychnął, próbując wyobrazić sobie siebie jako napakowanego głupka, komiczny widok. Może i czasem sprawiał wrażenie ciężko kapującego, był to tylko wizerunek na pokaz. Wiele ciekawych rzeczy można się dowiedzieć w taki sposób.
       Jego filozoficzne przemyślenia przerwał głośny pisk na górze. Wiedział, że to Alice. Zerwał się na nogi, o mało nie przewracając krzesła i do połowy pełnej miski. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że nie skończył. Szybko doskoczył do schodów i trzema susami pokonał ich stopnie. Niemal przewrócił się ślizgając po panelach, kiedy szarpnął za klamkę swoich drzwi i z siłą huraganu wpadł do środka. Dziewczynka siedziała skulona w kącie i drżała. Spojrzał na nią przerażony, jego serce biło głośno i mocno jak dzwon.
- Co się dzieje? - zapytał kucając przy niej, na wszelki wypadek zasłaniając ją sobą.
- On tam jest - chlipnęła cicho, a jego ciśnienie podskoczyło. Rozejrzał się szybko, ale nic nie zauważył.
- Gdzie?
- Na materacu, chodzi po nim - wskazała ręką, jednak mimo wielkiego wysiłku nic nie zobaczył. Czyżby mogło jej chodzić o...ducha?
- Nie widzę, Alice. Kto po nim chodzi? - zapytał zmartwiony, kiedy włoski jeżyły mu się na rękach.
- Pająk! - krzyknęła przerażona. Dominica zamurowało.
      Odetchnął głęboko i usiadł na panelach. Potarł skronie, starając się nie denerwować. Przecież to dziecko, oczywiste, że boi się czegoś takiego. Policzył w myślach od dwudziestu w tył i podszedł do materaca. Faktycznie, chodził po nim pająk. Malutki, czarny pajączek, którego ledwo dało się wyhaczyć wzrokiem. Zdjął z nogi kapcia, zauważając, że jednego najprawdopodobniej zgubił po drodze i zabił nieszczęśnika, który tak wystraszył małą dziewczynkę. Skrupulatnie, lecz z ogromnym obrzydzeniem pozbył się go z prześcieradła, myśląc o tym, że i tak je potem zmieni.
      Spojrzał wilkiem na młodszą siostrę, która pochlipywała cichutko, tuląc do piersi szmacianą lalkę o ciemnych włosach, jakby z hebanu. Nie zwrócił wówczas uwagi, że wcześniej jej nie miała. Podszedł do niej i wziął ją na ręce. Rany, jaka ona była ciężka! Spojrzał jej w oczy, duże i brązowe, po ojcu. Tak ufne, pełne tej dziecięcej naiwności, którą chciałby odzyskać.
- Nie ma się czego bać, już go nie ma.
- Czyli umiesz zabijać też pająki? - jej twarz stężała, przybierając niepodobny do jej zwykłych reakcji grymas.
- Słucham? - uniósł brwi do góry.
- Widać, że niczego się nie boisz - zaśmiała się nerwowo i krótko, głowa opadła jej na piersi, ale zobaczył malujący się na ustach szeroki uśmiech. Przypominał mu on Chelsea Smile*, lecz szybko odtrącił te potworną myśl. - Jeszcze się przestraszysz, jeszcze przyjdzie na ciebie czas.
- Alice? - powiedział podniesionym tonem, stawiając ją na ziemi. Odsunął się od niej, patrząc na nią z coraz to większym szokiem.
- Słucham, braciszku? - spojrzała na niego, jakby całkiem nieświadoma wymiany zdań, którą przed chwilą z nim przeprowadziła. Zadrżał, nie wiedząc do końca co robić. Nie mógł jej tak zostawić, więc tylko uśmiechnął się słabo, bez przekonania.
- Idź się jeszcze zdrzemnij, dobrze?
      Mała nie skomentowała tego, tylko go posłuchała. Ułożyła się wygodnie i nakryła kołdrą po samą szyję. Dominic nie wytrzymał patrzenia na nią i wyszedł z pokoju. Złapał po drodze kapcia, który swoją drogą był niebieski i wrócił do kuchni. Na stole nie było miski z płatkami, stała pusta w zlewie. Nie przejął się tym, widocznie wydawało mu się, że coś tam jeszcze zostało. Zajrzał do lodówki, lecz nic nie przyciągnęło jego uwagi. Wtedy przypomniało mu się o kocie, który właśnie skrobał pazurem w drzwi, w których nikt nie zamontował jeszcze klapki. Postanowił wybrać się na spacer razem ze zwierzakiem.
      Oczywiście nie dosłownie, bo płochliwe stworzenie zaraz czmychnęło gdzieś w krzaki. Skierował się nad jezioro. Droga wbrew pozorom wydała się dłuższa, niż przewidywał. Miał jednak czas, a o sile nawet nie warto wspominać. Spacer byłby idealnym wyjściem, gdyby nie to, że nie zabrał ze sobą żadnej bluzy. Promienie porannego słońca nie dawały tyle ciepła, tym bardziej gdy wokoło krążyły jeszcze strużki mgły. Ziewnął, czując nagle brzemię tego, że poderwał się tak rano. Chwilę potem westchnął głęboko, gdy wreszcie mógł usiąść na wyglądającym dość solidnie pomoście. Nie myślał o niczym konkretnym, relaksował się, jak to zwykle robią faceci.
      Gdy usłyszał za sobą kroki, niemal poderwał się na nogi. Był już porządnie przewrażliwiony, nie wiedząc jak interpretować zachowanie młodszej siostry. Jednak za nim stała tylko zwykła dziewczyna, ciemne włosy i jasno-zielone oczy. Wyglądała na tak samo przestraszoną jak on, więc postarał się rozluźnić i uśmiechnął szeroko.
- Cześć.
-...- spojrzała na niego ciekawie. - Hej.
- Co tu robisz? - a o cóż innego miał zapytać? Niby banalne pytanie, ale jakoś rozmowę trzeba było zainicjować.
- Spaceruję.
      Chłopaka nie zraziło, że jej odpowiedzi były zwięzłe i suche. Może po prostu była nieśmiała.
- To tak jak ja! Jestem Dominic - wyciągnął do niej dłoń, którą niepewnie ujęła. - Dopiero się wprowadziłem z rodziną.
- Wiem - patrzyła na niego cały czas w ten sam sposób. Jakby chciała, żeby zrobił coś konkretnego. Miała w oczach wyczekiwanie. - Jestem Jasmine.
- Cóż, miło poznać. Usiądziesz?
- Tak - trudno się rozmawiało z taką szarą myszką.
- Więc, mieszkasz gdzieś niedaleko?
- Mhm, niedaleko - spojrzała na taflę jeziora, jej wzrok był odległy, jakby tylko jej ciało było obecne.
- Ja mieszkam tam, kawałek dalej, widzisz? - wskazał jej palcem swój nowy dom, nawet się nie obróciła.
- Wiem, gdzie mieszkasz, przechodziłam obok - posłała mu uśmiech, stwierdził, że nie jest piękna, ale jej uroda była co najmniej eteryczna.
- Okej.
      Na chwilę zapadła cisza. Dominic nie wiedział co powiedzieć. Był wygadany, ale jak długo można rozmowę ciągnąć na siłę? Czasem też miewał dosyć. Nie lubił być lekceważony.
- Jesteście podobni, wiesz?
      To stwierdzenie na chwilę wyrwało go z zadumy.
- Ja i ojciec? Wiem, wszyscy tak mówią - wzruszył obojętnie ramionami. Znów posłała mu uśmiech, tym razem jakby pobłażający. Taki, jaki najczęściej widać u rodziców, którzy słuchają swoich dzieci, uparcie wierzących w Świętego Mikołaja.
- Chyba muszę wracać - stwierdziła podnosząc się. - Babcia będzie zła.
- Co? Hm, jasne - wstał, czując potrzebę wykazania choć odrobiny kultury. - Uważaj na siebie, wpadnijcie do nas z babcią na kolacje, jeśli chcecie.
      Jasmine tylko machnęła ręką, odwracając się do niego tyłem. Była naprawdę dziwną osobą, ale poczuł do niej sympatię.W jakiś pokręcony sposób już ją polubił. Może później się otworzy. Z powrotem usiadł na drewnianym pomoście, patrząc w majaczącą gdzieś tam dalej ścianę lasu. Nawet nie zauważył, kiedy minęło południe. Wrócił do domu w sam raz na obiad.
      Pałaszując pyszne żeberka w sosie grzybowym, poinformował rodzinę:
- Na kolację może wpadnie sąsiadka z babcią.
- Kochanie, jaka sąsiadka? Najbliższy dom jest kilometr dalej - powiedziała powątpiewająco jego matka. - Ale faktycznie, chyba mieszka, czy mieszkała jakaś staruszka. Wydaje mi się, że Trudy mówiła mi o jakimś pogrzebie niedawno...
- Mamo, skoro stwierdziła, że babcia się na nią wkurzy jak szybko nie wróci, to chyba oczywiste, że żyje? - przewrócił zirytowany oczami.
- Dajcie spokój, jak przyjdą to się okaże - powiedział ojciec, który nienawidził kłótni przy stole.
      Resztę posiłku zjedli w przyjaznej ciszy. Dominic postanowił jeszcze pójść pod prysznic. W pokoju zastał lalkę Alice. Wziął ją do ręki i obejrzał. Wyglądała całkiem zwyczajnie, dwa czarne warkoczyki. Przypominała mu trochę dziewczynę znad jeziora, Jasmine. Uśmiechnął się tylko drwiąco.
- Ali, twoja lalka tu została! Zabierz ją szybko! Bo wyrzucę!
      Mała, czarnowłosa dziewczyna wpadła jak huragan, podskoczyła i wyrwała mu ją z rąk.
- Zostaw ją! - pogłaskała szmaciankę po głowie. - Nie bój się, Judith! On nic ci nie zrobi.
- Ładne wybrałaś jej imię - uśmiechnął się pobłażliwie.
- Nie wybrałam, z takim się urodziła - Alice wystawiła mu język i wyszła. Dominic znów miał złe przeczucie, ale jak zwykle, jako nieustraszony sportowiec i stuprocentowy mężczyzna, zignorował je.

* Chelsea Smile - sposób tortur polegający na obustronnym nacięciu kącików ust. Następnie ofierze zadawany jest dodatkowy ból (np. ciosami w brzuch), to doprowadza ją do krzyku, na skutek czego rany wydłużają się w stronę uszu. Powstające blizny wyglądają jak przedłużenie ust. Całość sprawia wrażenie szerokiego uśmiechu.

Uff, kolejna część za nami! Mam nadzieję, że będzie się podobać :) Jak poprzednia, poproszę o komentarze tam pod spodem, czekam!
Pozdrawiam, Nari
P.S. Jak ja teraz wstanę na rozpoczęcie, co? Ależ się dla Was poświęcam, ale w sumie raczej warto :3

<<Poprzednia część                                                                                             Następna część>>

1 komentarz: