piątek, 13 lutego 2015

Władcy Olimpu (4)

Pewnie teraz się dziwicie, że to weszło, co? Tak się składa, że może i będzie pojawiać się bardzo rzadko, ale to tylko i wyłącznie dlatego, że o tym opowiadaniu myślę bardzo poważnie. Znaczy dla mnie najwięcej chyba ze wszystkich, które piszę aktualnie. No, ale wróciłam, wyjaśnienia pojawią się w one shot'cie, który też postaram się dość szybko wstawić :P Czytajcie więc, moi drodzy i nie bójcie się komentować, miło jest poznać wasze zdanie. No i co na pewno mogę powiedzieć, że od teraz będę to pisać swoim zwyczajnym, lekkim stylem.


     Alice dobrze znosiła ciszę. Większość czasu w świątyni spędzała w jej otoczeniu, siostry wolały porozumiewać się spojrzeniami i gestami, słowa były zbędne i przynosiły nieporozumienia. Jednak to one nauczyły ją sztuki pięknego mówienia i dobierania wypowiedzi tak, żeby nikt jej nie przechytrzył. Mimo to, czuła jakąś dziwną potrzebę zapełnienia tego momentu, kiedy szła walczyć za kogoś innego. Posłaniec milczał, patrząc przed siebie i na boki, widocznie czymś zamyślony.

      Dopiero teraz dziewczyna zauważyła, że był młody. Mógł być w jej wieku, lub trochę starszy. Pewnie robił za chłopca na posyłki wyższych rangą urzędników, ale Alice miała nadzieję, że kiedyś odniesie sukces. Nigdy nie była osobą zawistną, a jego zachowanie na Agorze pewnie też wynikało ze stresu, przecież miał ludzkie odruchy. Choćby wtedy, kiedy żegnała się ze swoimi siostrami. Człowiek to jednak człowiek, nic nie można było poradzić na jego naturę. Dopiero potem zaświtała jej w głowie pewna myśl.
- Do miasta przyszedłeś z listą powołanych osób z tego co pamiętam. Gdzie jest w takim razie reszta?
- Będę przyprowadzał wszystkich po kolei, nie na raz - spojrzał na nią, spojrzenie miał bardzo zmęczone.- Teoretycznie powinienem zacząć od jutra, ale stwierdziłem, że mogę już dziś kogoś zabrać. Byłaś pierwsza na liście.
- Ale...- Alice nie zdążyła nawet zadać nurtującego ją pytania.
- Ułożona została imionami, nie nazwiskami, to dlatego. Swoją drogą, czemu to ciebie wybrali na Arenę? Wyglądasz dość... - zająknął się, lustrując wzrokiem jej sylwetkę.- Krucho.
      Dziewczyna przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. Cóż mogła mu powiedzieć? Prawdę, że została wybrana przez boginię? Czy kłamstwo, że to Moiry o tym zadecydowały? Milczała przez chwilę, otoczona bańką własnych myśli. Wręcz czuła uporczywe spojrzenie posłańca, ale nie spieszyła się z odpowiedzią. Prawdopodobnie mieli jeszcze trochę czasu.
       Nagle przypomniała jej się matka, jej zatrwożona mina, gdy dostała medalion. Właśnie, medalion! Więc to miał oznaczać? Jej przynależność do Obozu Hestii, symbol w jakim celu walczy? Czy każdy z mieszkańców miał taki? Nagle w jej głowie pojawiły się setki pytań, a na żadne nie mogła znaleźć odpowiedzi sama. Przynajmniej na pewno nie teraz. Jednak postanowiła sprawdzić jedną ze swoich teorii. W odpowiedzi na pytanie złapała w dłoń wisior i pokazała mu. Patrzył na nią z uniesioną brwią, więc nie pozostało jej nic innego, jak to wyjaśnić:
- Dostałam to od bogini jako dziecko.
      Zachowanie chłopaka momentalnie się zmieniło. Wyprostował się i spojrzał na nią ze zdziwieniem w oczach. Alice wyuczona niemal na pamięć wyrazów twarzy i ich interpretacji, wiedziała co widzi wymalowane na jego obliczu. Był to podziw, graniczący lekko ze zwątpieniem i niepewnością.
- Mówisz serio?
- Tak, czemu miałabym kłamać?- dziewczyna przez chwilę się obruszyła.- Nie wyglądam na wybrankę, co?
- Nie w tym sęk, wyglądasz w stu procentach. Nawet nie wiem czemu zdziwił mnie fakt, że jesteś pół-boginią. Mogłem od razu się domyślić...
- Kim jestem? - powtórzyła po nim jasnowłosa.
- No, pół-boginią. Jeśli Hestia sama cię wybrała, to właśnie to znaczy. Będziesz stała na wysokim szczeblu u Hostów.
      Kolejną jego wypowiedź skwitowała ciszą. Nie rozumiała co mówił, dlatego też miała nadzieję, że sam z siebie jej wyjaśni. Zorientował się dopiero po chwili.
- No tak, znaczy u ludzi z obozu. Nazywamy ich Hostami, ponieważ zawsze są chętni dotrzymać towarzystwa. Lubią ludzi, lubią przebywać z innymi i tak dalej. No, a na szczycie każdego z obozów stoi drużyna złożona z pół-bogów. To taki jakby komitet, decydują o kolejnych posunięciach, z kim zawrzeć sojusz. Ogólnie polityczna nuda.
- Rozumiem...
       Droga do Bramy zajęła im dłuższą chwilę, podczas której dowiedziała się, że nie ma co się obawiać pobytu na Arenie. Zwykle wszyscy są dla siebie mili, spędzają razem czas - pamiętając o jednej zasadzie, nie można było zdradzić planów działania ludziom z innego obozu. Pogawędka sama w sobie była miła, zajmowała czas i odwracała myśli dziewczyny.
      Jednak zaniemówiła, gdy zobaczyła wrota Świątyni Bogów. Wysokie, złocone i otoczone rzędem białych kolumn, wyrzeźbionych według stylu jońskiego. Wyryte miały na sobie atrybuty każdego z przewodzących bóstw. Jednak nie to czyniło je tak niesamowitymi. Miały w sobie rodzaj energii, który przyciągał wzrok, coś nadludzkiego.
- Zrobione przez Hefajstosa, niesamowite co?
- To mało powiedziane! - wykrzyknęła zachwycona Alice.
- Teraz musisz być cicho - powiedział do niej chłopak.
      Musiała mu zadać jeszcze tylko jedno pytanie:
- Swoją drogą, jak się nazywasz?
- Filip, z Obozu Zeusa - wyszczerzył się dumnie.
- Też walczysz?! - wykrzyknęła zdziwiona dziewczyna, patrząc na niego. - Dodatkowo, na Agorze wydawałeś się strasznie... nieprzyjemny.
- Bo nie miałem humoru. Zazwyczaj taki właśnie jestem, ale spójrz na to z tej strony, że dałem możliwość tym wszystkim dzieciakom pożegnać się z rodzinami. No i tak, walczę. Jestem w obozie od jakichś trzynastu lat.
- Tak wiele! Jednak mi nie dałeś więcej czasu, dlaczego?
- Bo ty nie masz rodziny - parsknął, jakby to było oczywiste. Dla niej być przecież powinno.
      Pogrążona we własnych myślach, wykonała polecenie Filipa i pozostała cicho. Patrzyła jak popycha masywne drzwi, z łatwością. Dopiero wtedy zwróciła uwagę na to, że jest dobrze umięśniony. Pewnie dalej by się nad tym rozwodziła, bo nie wyglądał jak typowy osiłek, ale przerwał jej niespodziewanie przyjemny dźwięk.
      Był to szmer głosów, perlisty śmiech i radosne pokrzykiwania "Daj więcej nektaru!". Instynktownie wiedziała, że słyszy to, co dzieje się na jednym z boskich przyjęć. Spojrzała na chłopaka i zauważyła u niego uśmiech, mimo iż w oczach czaiła się jakaś negatywna emocja. Wrażenie trwało tylko chwilę, ucichło wraz z przyjemnym dla ucha odgłosem biesiadujących bogów.
      Wyszli prosto w  mgłę. Droga przed nimi była ledwo widoczna, a kryjące się wszędzie drzewa i krzewy wyglądały upiornie. Oboje z Filipem szli w ciszy, każde pogrążone we własnych myślach. Alice wspominała wydarzenia sprzed chwili, a Filip... Cóż, jak to on, kontemplował otoczenie. Był na tyle zmęczony, że wcale nie chciało mu się prowadzić wewnętrznych monologów, czy debatować sam ze sobą  na tematy filozoficzne. Ziewnął szeroko i przeciągnął się.
- Od nas z obozu ktoś cię odbierze.
- Zawsze tak jest? - zapytała Alice.
- Nie, po prostu uprzedziłem ich, że dalej nie będę w stanie pójść.
- Cóż... - dziewczyna miała już wygłosić jakąś uwagę na temat jego słabej wytrzymałości.
- A siedź cicho, cały dzień dzisiaj biegałem po jakichś pustych drogach, między urzędnikami i to tylko dlatego, żeby was sprowadzić.
      Będąc dziewczyną, obraziła się za tę uwagę i niezbyt przyjazny ton. Faktycznie, jego zachowanie zależało od humoru, to ci dopiero! Nie mówiła więc już nic, idąc przed siebie. Mgła nie tylko nie rozrzedziła się, a raczej zagęściła i szczelniej przykryła możliwe widoki. Nieliczne drzewa wystawiały swoje korony nad ich głowy, co stwarzało jeszcze bardziej nieprzyjemną atmosferę.  Liście na gałęziach szeptały między sobą, co sprawiło, że Alice dostała gęsiej skórki.
- Zazwyczaj jest jej mniej, wszystko widać, tylko niewyraźnie. Jednak spokojnie, niedługo powinniśmy...
       Filip stanął w miejscu, rozglądając
- Co się stało? - zapytała.
- Coś mi się widocznie przywidziało - wymamrotał pod nosem chłopak i poszedł dalej. Nie mówiąc nic, ruszyła za nim. Nie dziwiła mu się, że reagował zbyt porywczo. Każdy w tej bieli byłby zbyt ostrożny niż trzeba.
      Jednak jak się okazało, on był idealnie ostrożny. Z mgły wyskoczyły na nich postaci w hełmach, rzucając się do przodu i tnąc mieczami powietrze. Alice pewnie by krzyknęła, gdyby nie była zbyt zdziwiona. Nie bała się, czuła coś innego. Pewność siebie dodała jej skrzydeł. Cofnęła się o krok i odkryła, że za nią nikogo nie ma. Miała wolną drogę ucieczki. Czyżby napastnicy byli głupcami?
- Uciekaj! - krzyknął Filip, a jej skrzydła zostały urwane, gdy zobaczyła miecz przechodzący przez jego szatę i wyraz bólu na twarzy.
      Poczuła strach i bez zastanowienia rzuciła się w tył. Nie była na tyle silna, żeby mu pomóc. Za to była rozsądna, a z tego co widziała to chłopak i tak by nie przeżył. Jej umysł pracował szybko i logicznie, nie było czasu na odczuwanie głębokich emocji. Nie znała go, tym lepiej. Przez chwilę zmroziła ją ta obojętność, ale coś szepnęło do niej "Jego życie, albo twoje. Musisz jeszcze spełnić parę rzeczy w tym miejscu, nie możesz umrzeć.", co jakby upewniło ją w przekonaniu, że postąpiła słusznie.
      Biegła przed siebie, coraz głębiej w mgłę, coraz dalej i coraz wolniej. W końcu zabrakło jej sił zupełnie i zatoczyła się do tyłu. Niespodziewanie trafiła plecami na zimną ścianę. Prawdopodobnie był to mur. Z westchnieniem ulgi osunęła się po ziemi i pozwoliła odpocząć skonanym nogom.
      Co innego miała zrobić? Było ciemno, mgła przysłaniała niemal wszystko - a nawet bez tego, nie miała zielonego pojęcia gdzie jest. Nie znała terenu, jedynym co mogła zrobić zamiast siedzenia w tym miejscu, było szwendanie się bez celu, aż trafi na kogoś, kto przebije ją mieczem. Panuje pokój. "Dobre sobie!" pomyślała. Po raz kolejny zdziwiło ją jej spokojne podejście do śmierci Filipa. Wzruszyła ramionami i odetchnęła głęboko. Nagle usłyszała trzask łamanego patyka. Poderwała się na równe nogi, gotowa uciekać dalej.
- Hej, spokojnie! Jestem po twojej stronie! - usłyszała.
- Tak jak ci, którzy zamordowali Filipa?!
- Co? - chłopak, który po chwili wyłonił się z mgły, wyglądał na zdruzgotanego. - Zabili go?
- Tak, kiedy prowadził mnie do obozu...
- Musimy uciekać - zarządził nieznajomy.- Mówiłem, że to misja nie dla niego. Nie wtedy, kiedy ci brutale zaczęli na nas polować. Pospiesz się, biegnij!
      Poszła za jego radą i ruszyła. Biegli ramię w ramię, co było dość niezwykłe, gdyż ona miała na sobie tunikę, a on wygodne spodnie. Pewnie specjalnie zwalniał, żeby nie stracić jej z oczu. Po chwili, Alice ujrzała coś niezwykłego. Po policzkach chłopaka ciekły łzy. Natychmiast poczuła wyrzuty sumienia, że nie spróbowała czegoś zrobić w sprawie Filipa. Nie przemyślała tego, że mógł być komuś bliski. Nagle zobaczyła wrota i razem z nieznajomym znacznie przyspieszyli, słysząc za sobą krzyki. Wpadli do środka i natychmiast odetchnęli z ulgą.
      Dziewczyna ukucnęła próbując unormować oddech, a chłopak tarzał się po ziemi. Przez chwilę myślała, że dostał jakiegoś ataku, ale zwyczajnie się śmiał. Brama także nie została zamknięta, a już po chwili wkroczyli przez nią inni ludzie z hełmami pod pachą. Wśród nich był Filip. Szedł i zaśmiewał się wniebogłosy, tak jak wszyscy zresztą. Nic nie rozumiejąc podbiegła do niego:
- Ty żyjesz!
- Oczywiście, że tak - powiedział to, ocierając kącik oka palcem. Pokazywał w ten sposób jak komiczna była dla niego cała ta sytuacja. - Nie widziałaś, że miecz tylko przeszedł przez szatę? Nabrałaś się i zareagowałaś tak wspaniale! To była niezła rozrywka.
      Kiedy stała osłupiała, starając się zrozumieć co się właśnie stało, podszedł do nich "nieznajomy".
- Gratuluję, przeszłaś chrzest od Obozu Zeusa! Jestem Damian, szefuję tutaj - podał jej rękę, którą pewnie uścisnęła. Mimo złości, potrafiła być opanowana. W końcu była z Obozu Hestii.
- Alice Homefire - przedstawiła się i rozejrzała.
      Fałszywi zbóje zdejmowali z siebie zbroje i szturchali się wzajemnie. Co dziwne, zauważyła wśród nich dziewczyny. Wydurniały się na równi z chłopakami, nie ustępując im miejsca w przepychankach. Wokół ogólnie panowała atmosfera radości i dobrej zabawy. Całe to miejsce tak wyglądało. Wszędzie paliły się pochodnie, słychać było pokrzykiwania i muzykę. Z całkiem niedaleka widziała też dym, prawdopodobnie z ogniska. Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc co się dzieje. To miał być obóz z wojownikami, a tymczasem zastaje tutaj biesiadę? Coś chyba było nie tak.
- W piątkowe wieczory tak to wygląda. Odpoczywamy po treningach i misjach - powiedział Filip.
- Tak? A każdego nowego tak witacie? - odpowiedziała z pozoru spokojnie.
- Tylko pierwsi mają tak ciężko - tym razem odpowiedział jej Damian.
      Alice przyjrzała mu się. Wyglądał na silnego, jednak był tylko chłopakiem w jej wieku. Uwagę zwracała długa blizna wzdłuż lewej ręki. Ciągnąca się po całej jej powierzchni. Dziewczyna nie wiedziała czy to nie będzie nietaktowne zapytać go o to, ale z jego miny wywnioskowała, że wcale nie chce o tym rozmawiać. Słuchając ich wymiany zdań, dotyczącej głównie tego ile osób powołano do Obozu Zeusa, ruszyła zaraz za nimi. Szli wgłąb namiotów i drewnianych chat, żeby znaleźć się w końcu w jego centrum. Paliło się tam ogromne ognisko, wokół którego siedzieli, leżeli, stali lub tańczyli ludzie. Niektórzy jedli, albo pili, inni śpiewali czy recytowali. Każdy miał na sobie ubrania w konkretnych kolorach. Najwięcej było tu ludzi ubranych w złoto i biel.
      Był to niezwykły widok. Wyglądali na odprężonych, dobrze się bawili. Dookoła słychać było śmiech. Nagle Damian zatrzymał się, wziął głęboki wdech i krzyknął donośnie:
- Ludzie, mamy pierwszego rekruta!
     Wszyscy umilkli, patrząc na niego ciekawie. On wtem cofnął się i podniósł rękę Alice do góry, jakby była zwycięzcą jakiegoś turnieju.
- Przeszła powitanie i jest tu z nami dzisiaj Alice z obozu... - spojrzał na nią pytająco. - No, powiedz głośno do kogo należysz.
- Z Obozu Hestii - odpowiedziała na to dumnie, rzucając jakby wyzwanie.
      Nagle poderwali się ludzie ubrani na czerwono, ze złotymi wstawkami. Wiwatowali i radowali się, idąc w jej stronę. Przed szereg wyszła dziewczyna, patrząc na nią z uśmiechem.
- Miło cię poznać, jestem Eliza - podała jej dłoń.
- Ja już chyba zostałam przedstawiona - odpowiedziała blondwłosa.
      Przyjrzała się swojej rozmówczyni. Miała ona czarne, krótkie włosy w które wpięła czerwony kwiat. Była niska i średniej budowy, ale pewnie dlatego, że składała się niemal z samych mięśni. Była ładna, to było pewne, jednak wyglądała bardzo drapieżnie, dlatego ludzie bali się do niej zbliżyć. Alice otrząsnęła się i oderwała wzrok od niebieskich oczu dziewczyny. Znowu to zrobiła.
- No, Kasander! Wreszcie jesteś! - krzyknął ktoś w tłumie.
- Jesteś pijany! Znowu upiłeś się nektarem! - odpowiedział na to ktoś inny.
- Jeśli stoję o własnych siłach, to jeszcze jest dobrze - odpowiedział chłopak trochę od niej wyższy. Mogło to być maksymalnie pięć centymetrów, więc nie był taki znowu wysoki. Metr i siedemdziesiąt sześć centymetrów to nie było wiele, jak na chłopaka.
     Miał blond włosy, koloru piasku i oczy niezwykle podobne do jej własnych. Prawie białe. Był szczupły i nie wyglądał na umięśnionego, ale miał bardzo przyjazny uśmiech. Dziewczyna zastanowiła się czy był taki zawsze, czy to tylko wpływ nektaru.
- Co, zabieramy cię do domu, mała wieszczko?
- Skąd wiesz...? - rozdziawiła usta, ze zdziwieniem przyjmując wiadomość, że on zna jej możliwości.
- Bo cierpię na to samo - znowu odpowiedział jej uśmiechem.
      Machnął ręką i wszyscy za nim podążyli, żartując i uśmiechając się. Wyglądali jak wspólnota, rodzina. Nie byli tak głośni jak ludzie z Obozu Zeusa, a dodatkowo wyglądali na bardziej przywiązanych do siebie nawzajem. Dziewczyna zawsze chciała należeć do takiej grupy, więc bez dłuższego wahania ruszyła za nimi. Nie oglądając się za siebie, lecz wiedząc, że inni patrzą jak odchodzi.



                                O MATKO. NAPISAŁAM WŁAŚNIE PONAD 4 STRONY OPOWIADANIA. CZUJĘ SIĘ WYCZERPANA... Mam nadzieję, że będzie wam się podobało. Skomentujcie, dajcie jakiś znak. Bardzo się starałam tak na marginesie :>
Pozdrawiam, Nari ~

<<Poprzednia część

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz